W dużych miastach z otwartym Wi-Fi można spotkać się na rynkach czy przystankach autobusowych. Ten trend się rozkręca i niektóre miejscowości – jak np. Sosnowiec – ogłosiły plany pokrycia całego swojego obszaru zasięgiem otwartego Wi-Fi, darmowego i dostępnego dla wszystkich. Brzmi super? Niekoniecznie.
O ile łatwy i darmowy dostęp do Internetu wygląda kusząco, o tyle musimy pamiętać o innym jego aspekcie: bezpieczeństwie. A w zasadzie jego braku.
Jeśli łączysz się z jakąś siecią, twoje dane przez nią przepływają. Później trafiają do przewidzianego miejsca, na przykład na serwery banku, sklepu internetowego itp. Ale najpierw „wychodzą” przez hotspot, który tworzy sieć, z której możesz skorzystać. Kto tworzy takiego hotspota? Nie wiesz? No właśnie. Otwarte sieci Wi-Fi bywają często pułapkami zastawianymi przez hakerów, które działają jak przynęta w trakcie łowienia ryb. Wyglądają jak punkty darmowego Wi-Fi, które ktoś z dobroci serca udostępnił. Tylko że tym kimś może być haker, a jego motywacja totalnie odmienna.
Jeśli połączysz się z taką siecią-pułapką, której nazwa może wyglądać zupełnie niewinnie (może to być np. nazwa jakiegoś pobliskiego obiektu, restauracji itp.), to wszystkie wprowadzane i wysyłane przez ciebie dane (adresy, loginy, hasła) mogą zostać przejęte przez hakera, który daną sieć udostępnił. Konsekwencje mogą być poważne, więc nie warto podejmować ryzyka.
Pamiętaj też, że zgodnie z polskim prawem, popełniasz przestępstwo, łącząc się z cudzą, ale prywatną siecią, nawet jeśli nie jest ona zabezpieczona hasłem. Możesz to zrobić dopiero po otrzymaniu zgody właściciela takiej sieci Wi-Fi.